Thursday 31 March 2011

Dwukołowy sezon 2011 rozpoczęty


Dziś nastąpiła oficjalna inauguracja nowego sezonu rowerowego. Polegała ona na wyprowadzeniu mojego* żółto-czerwonego "ferrari" z garażu, dokonaniu szybkiego serwisu pozimowego i wreszcie wprowadzenie go w ruch. Wycieczka dziś była krótka, można powiedzieć rozgrzewkowa, aby nie zakwasić nóg od razu.
Długość trasy - ok 20 km (około, bo nie założyłam jeszcze licznika).
Obserwacje - 1. jak co roku wzrosła liczba dziur w naszych drogach, 2. kondycja moich nóg nawet dosyć miło mnie zaskoczyła.
Piosenka - przylepa towarzysząca mi dziś podczas pedałowania: The Naked And Famous "All Of This".



*wiem, że to nie do końca mój rower, ale Kochanie przecież co moje, to twoje i na odwrót, nieprawdaż? :]

Płyta dnia: Vampire Weekend "Contra"


Wesołe dzieciaki umilają czas ciekawymi melodiami i uroczo łamiącym się, chłopięcym wokalem. Wyraźnie czuć powiew świeżości.

Friday 25 March 2011

New Born after the concert

Na moją playlistę wkradł się dziś New Born co oczywiście spowodowało jednoznaczne skojarzenie. Uświadomiło mi to, że ten kawałek stał się już piosenką-synonimem. Okazuje się więc, że New Born = the best ever concert so far:) Co więcej nie chodzi mi tu o zwykły koncert, ale koncert ocierający się o doświadczenia katharsis i ekstazy (ci co byli ze mną mogą potwierdzić:]), do tego w niezastąpionym towarzystwie przyjaciół. Tym bardziej nie mogę zrozumieć jak Muse może nas pozbawić kiedyś przyjemności słuchania kawałków z Origin Of Symmetry na żywo (bo tak ostatnio Matt odgrażał się w NME). Miejmy nadzieję, że tym razem to tylko takie małe straszonko, bo ciężko sobie wyobrazić ich koncert bez chociażby Plug In Baby i innych rarytasów. Może za to wreszcie wrócą do kawałków Showbiz. Przydałoby się od czasu do czasu zagrać na żywo Cave, czy Sunburn. No dobra tyle już tego biadolenia - idę na mój umysłowy koncert.



Niestety wersja studyjna bo koncertowe są albo złej jakości, albo poblokowane.
Cheers!!

Thursday 24 March 2011

Muzyka tylko z dobrego głośnika

Remont mojego pokoju wreszcie, po wielu nieoczekiwanych niespodziankach, dobiegł końca. Mam na ścianach piękne kakao i wreszcie śpię dziś na swoim miejscu w otoczeniu wszystkich moich gratów. Do tego doświadczyłam dziś niezwykle miłego doznania słuchowego w momencie podłączenia moich kochanych głośników do laptopa, po czym piskliwy dźwięk zmienił się wreszcie w muzykę. Potem jeszcze tylko ustawienie subwoofera - jak zwykle pomógł mi w tym Lenny i jego amerykańska kobieta. No więc - let him play!!!!

Płyta dnia: Alicia Keys : The Element Of Freedom


Piękny początek, piękne zakończenie, środek potraktowany troszkę po macoszemu, jednak całość i tak sprawia uszom dużo przyjemności .

PS: Tak sobie pomyślałam, że skoro już kreślę kilka słów o płycie dnia, to niechaj zostaną one zapisane. W sumie może z nich powstać fajna mała płytoteka, i przede wszystkim moja:)

Monday 21 March 2011

F&F - Friends & Fun

Tak mi się dziś pomyślało o zapoczątkowaniu pewnego rodzaju minicyklu. Niech nazywa się na przykład Piosenki-Synonimy.
Jest takie dziwne i niezwykle ciekawe zjawisko polegające na tym, że pewne piosenki automatycznie wywołują konkretne wspomnienia. Działa przy tym oczywiście cała masa procesów poznawczych, ale nie o nie tutaj chodzi.
Dzisiejsza odsłona należeć będzie do Kings Of Leon. "Arizona" = przyjaciele, zabawa i niezastąpiony klimat wspólnych weekendów gdzieś w bieszczadzkiej chacie.



A jakie są Wasze Piosenki - Synonimy??

Monday 14 March 2011

No to jedziemy na Ursynalia!


Już doniesienia o Guano Apes i Korn wprawiły mnie w lekki stan zastanowienia odnośnie wizyty w stolicy. Dziś wszelkie wątpliwości zostały rozwiane - na Ursynaliach zagra ALTER BRIDGE!!!!!!!
Jeszcze w tym tygodniu trzeba odwiedzić empik i zaopatrzyć się w bilety.

Myles, I'm coming!!!!!!!

Tuesday 8 March 2011

Haj na legalu


Jeśli rock cię rozdrażnia, a blues cię usypia musisz koniecznie zaaplikować sobie dawkę twórczości The Black Keys. Mniej znani koledzy Kings Of Leon w tym roku sprzątnęli im nawet sprzed nosa statuetkę Grammy, między innymi za album „Brothers”. I dobrze, bo im się należała.
Kolejna odsłona współpracy zespołu z Danger Mouse’em ukazuje duet z Ohio w, być może już ostatecznie, ukształtowanym własnym stylu. Od pierwszych akordów wspomnianego krążka Dan Auerbach i Patrick Carney atakują nasze ucho jakże charakterystycznym dla nich brudnym brzmieniem. Równo poddawany przez Patricka rytm sam wprawia nasze stopy w ruch. Panowie startują dosyć żwawo, by osiągnąć apogeum swojej szybkości przy przebojowych Tighten Up i Howlin For You. Po nich robi się coraz wolniej, coraz bardziej gęsto, ciasno, otumaniająco i tu dochodzimy do tytułowego haju, którego możemy doświadczyć przy „Brothers” bez dodatkowych wspomagaczy. The Black Keys okazują się mistrzami budowania specyficznego klimatu, który automatycznie przenosi nas do amerykańskiego saloonu i każe napić się whiskey. Kolejne utwory, choć strukturalnie podobne do siebie, nie przynudzają, a jest to dość istotne, gdyż Dan i Patrick wcisnęli ich na tą płytę aż 15. Szczere teksty, ciekawe linie melodyczne, świeże podejście do tradycyjnych rozwiązań, a to wszystko okraszone poszarpanymi, przywołującymi wspomnienie The Doors dźwiękami, które sięgają do samego epicentrum umysłu odbiorcy.
Chociaż to „Come Around Sundown” Kings Of Leon reklamowane było jako najbardziej amerykański krążek ubiegłego roku, moim zdaniem na to miano bardziej zasłużył album „Brothers”. A ponieważ brodacz Dan i chudzielec Patrick wręcz tryskają pomysłowością i oryginalnością (które biją również mocno z ich niebanalnych teledysków) z całą pewnością jeszcze nas zaskoczą.

PS: Wiem, że o "Brothers" już było, ale byłam dziś zmuszona do skreślenia mini recenzji jakiejś płyty, a skoro już to uczyniłam, to i wrzuciłam tutaj:)
Sorry za wywołanie wszelkich odruchów ziewopodobnych.
Cheers!!

Saturday 5 March 2011

Hawajskie Doo wop


Jest sobota - jest sprzątanie. Wiadomo. Żeby je jakoś przetrwać, konieczne jest zastosowanie dobrego akompaniamentu muzycznego. Musi to jednak być coś "radiowego", co będą w stanie znieść uszy moich rodziców. Dziś wybór padł na album Bruno Marsa o jakże wdzięcznym tytule "Doo-Wops & Hooligans". Kiedyś na stronie empiku widziałam nawet konkurs na rozszyfrowanie tytułu tego albumu. Ja sama dzięki niemu dowiedziałam się czymże jest tajemnicze doo wop, a raczej przyporządkowałam tę nową dla mnie nazwę dla stylu, który już przecież nieraz miałam okazję usłyszeć. Płyta Bruna ma więc nawet wartościowy aspekt edukacyjny!
Czy ma coś ponadto? A i owszem!! Mogę ją śmiało zaliczyć do bardzo miłych muzycznych niespodzianek ostatniego czasu. Podchodziłam do niej z dużą rezerwą, gdyż nadal jakoś nie mogę uwierzyć, że w komercyjnych radiach rmfach i temu podobnych można usłyszeć coś naprawdę wartego głębszego zainteresowania (oczywiście oprócz klasyków, które zdarza im się grać). No i proszę, takie zaskoczenie! Ten album jest pełen świetnych, optymistycznych kawałków, które dobrze sprawdzą się zarówno na imprezie, jak i przy tak zwanym chill oucie. Bije z nich iście hawajska i wakacyjna energia w sam raz na przepędzenie wstrętnej zimy. I co najważniejsze - ta płyta ani przez chwilę nie przynudza. Wszystkie piosenki są fantastyczne, ale zwycięzca może być tylko jeden. Dla mnie to będzie oczywiście "The lazy song". Właśnie została ona mianowana moim hymnem:)



"Today I don't feel like doing anything..." Yeah:)

Friday 4 March 2011

Glina w głowie, diament na palcu


Ostatnie kilka dni spędziłam w towarzystwie lektury autorstwa pani Kathleen Taylor "Brainwashing. The Science Of Thought Control", albo po prostu w skrócie "Pranie mózgu". Od razu przyznaję, że natknęłam się na nią przeglądając biblioteczkę Muse, ale jak się okazało pozycja rzekomo polecana przez Matthew Bellamy'a okazała się rzeczywiście wartą uwagi.
Temat zawiłości ludzkiego umysłu, jego wpływu na zachowanie człowieka oraz możliwości ewentualnej kontroli nad nim od wieków fascynował człowieka. Od momentu pojawienia się relacji międzyludzkich zaczął kiełkować problem manipulacji drugim człowiekiem. A ponieważ ludzki umysł przypomina raczej glinę niż diament, otwiera to szerokie pole manewru dla wpływania na myśl człowieka. Oczywiście ma to zarówno swe dobre, jak i złe strony. Z jednej strony umożliwia terapię i wyzbycie się złych i niechcianych nawyków czy myśli. Z drugiej jednak, umożliwia podejmowanie prób tytułowego "prania mózgu". Nie muszę chyba przywoływać dramatycznych przypadków działalności sekt, czy okraszonych wymyślnymi torturami przesłuchiwań niestety często praktykowanych w wojsku. A wszystko to po to, aby wszczepić naszą myśl w umysł drugiego człowieka. Mało tego, aby wszczepić ją tak, by uznał on ją za swoją własną. Pani Taylor analizuje jednak nie tylko tak dosadne przykłady wpływu jak sekty, czy tortury, ale zauważa również ślady manipulacji we wszechobecnej reklamie, polityce, czy nawet edukacji.
Polecam, szczególnie dla nie-psychologów z zacięciem psychologicznym. Oprócz ciekawostek związanych z zagadnieniem tytułowym, można dowiedzieć się też wielu ciekawych rzeczy odnośnie pracy naszego mózgu i całego układu nerwowego.
Na koniec jeszcze niewielki akcent muzyczny, do którego odwoływała się Taylor również pisząc o związkach prania mózgu z edukacją.

Thursday 3 March 2011

Poszukując inspiracji

Dziwny ostatnio czas nastał dla mojego umysłu. Niby doświadcza wielu ciekawych rzeczy, ale żadna z nich nie jest w stanie go zainspirować na tyle, by mógł stworzyć coś własnego. Kiedy mu się uda, dam znać.
+