Monday 15 December 2014

Koncertowy listopad Jack White / Slash

Ja to mam zapłon - mija prawie miesiąc a ja zabieram się za wspomnienie krakowskich koncertów. Jak to mówią...lepiej późno...
Jak obiecał, tak zrobił. W połowie listopada na cały wieczór w krakowskiej Starej Zajezdni rozgościł się Jack White The Greatest!. Po emocjonującej walce o bilety (w moim przypadku odkupowaniu ich od kogoś w internecie, co sprowadzało na mnie widmo doświadczeń bycia oszukanym) około godziny 16 dotarłam wraz z koleżanką pod Zajezdnię. Tłum był jeszcze umiarkowany, napełnianie lokalu szło sprawnie. Już około 17 nasze uszy wypełniały anielskie głosy dziewczyn z Lucius. Dźwięk był niestety na tyle podkręcony że po ich występie odezwało się moje kontuzjowane ucho i z niepokojem zastanawiałam się jak zniesie ono dawkę jazgotu brudnej gitary Jacka. Jak można się domyślać obawy okazały się bezpodstawne, gdyż doświadczanie Jacka na żywo w żadnym przypadku nie może powodować bólu. No chyba, że mówimy o bólu utraty go z oczu i uszu zbyt szybko - koncert choć niezwykle intensywny okazał się zaskakująco krótki.
Już pewnie ostatnio wspominałam o Jacku jako o prawdziwym Artyście. Potwierdził to w 100% w wersji life. Tak na prawdę wydaje się, że tworzy on muzykę głównie po to, by grać ją potem na żywo. Czuje się to w każdym jego uderzeniu w struny czy klawisze, widzi się to w sposobie, w jaki zarządza swoją grupą muzyków. Przypominał rozbieganego dyrygenta, który podczas każdego utworu wskazuje poszczególnym instrumentom co mają robić aby w sumie uzyskać to co Jack akurat słyszy w tym momencie w swojej głowie. Chcąc nie chcąc Lillie, Fats, Dean, Dominic i Daru musieli mocno koncentrować się na swoim bossie przez cały występ. Pomimo tego widać było, że daje im to niesamowitą radość i mimo wszystko dużo bliżej ma do wspólnej zabawy niż pracy.
Nie próbuję nawet pisać o emocjach jakie towarzyszyły mi nie tylko podczas samego koncertu ale i na dużo przed i po nim. Zaznaczę tylko, że Jack White stanowi dla mnie kwintesencję tego, co kocham w muzyce - PASJA, EKSPRESJA, zaangażowanie, emocje, tworzenie, stylowość, prawdziwość, radość...... To wszystko też zobaczyłam w nim i jego muzyce na żywo. Kiedy wybiegł na scenie i wycelował wzrok w publikę to aż przeszyły mnie ciarki - jakby chciał zobaczyć w nas co myślimy, co chcemy dziś usłyszeć, czego od niego oczekujemy. Najbardziej magiczny moment koncertu? Myślę, że moje rzadko grane Union Forever, które było zresztą zaskoczeniem (może usłyszał/zobaczył moje myśli:>).



Koncert Jacka był dla mnie tak wyczekiwanym i intensywnym przeżyciem, że tym razem Slash okazał się tylko deserem. Być może spowodowane to było tym, że od ostatniej wizyty Slasha w Spodku nie minęło dużo czasu. Jednak kiedy zmierzając w kierunku Areny wyłonił się optymistyczny napis SLASH JUŻ TU JEST! muszę przyznać, że jak odruch bezwarunkowy pojawił się niedający się powstrzymać uśmiech na mojej twarzy. :) Jest to chyba najlepsza recenzja muzyki i koncertowania Slasha i konspiratorów - to czysta rock & rollowa radość! Już z pierwszymi dźwiękami You're A Lie nogi same zaczęły mi podskakiwać i nie dały się opanować do samego końca. Znów dziwi mnie statyczność wszystkich stojących wokół mnie, nie najbliżej sceny, ale jednak - płyta zobowiązuje do poruszania kończynami! Tak, jak Jack pozostawił niedosyt, tak Konspiratorzy zafundowali ponad dwie pełne godziny szybkiego świetnego grania. Myles coraz bardziej rozkręca się w roli frontmana, a jego głos nieustannie zdumiewa i czaruje. Slash przypomina nam, że jest gitarzystą i nie tylko tworzy chwytliwe melodie, ale też bawi się gitarą podczas ponad 10-minutowych solówek. Gdybym się miała przyczepić, to zaproponowałabym Saulowi aby zaczął swoje popisowe solówki wplatać w inne utwory. Rocket Queen już nie zaskakuje, już ją znamy. Poza tym ze sceny wylewała się wręcz energia i uciecha jaką mieli Slash, Myles, Brent, Frank i Todd. Gdyby zamknąć tą atmosferę w pigułce - Prozac miałby silnego konkurenta.