Monday 18 February 2013

Welcome to our jungle Mr SLASH and The Conspirators!

I znów zamiast pisać relację z koncertu oglądam go po raz setny.


fragmenty koncertu od 18. minuty

Powyżej możecie obejrzeć fragmenty apogeum ekstazy nocy środowej 13 lutego 2013 roku. Ale po kolei...

Koncertowe napięcie narastało już na długo przed datą zero. Podsycane było systematycznie lekturą szalonej autobiografii bohatera wieczoru, nieustannie płynącą z głośników muzyką, a na koniec w poniedziałek przed samym koncertem wizytą Slasha w Top Gear (powtórki na tvn-ie). W środę ruszyliśmy do Krakowa, który był naszym miejscem wypadowym. Po krótkim, acz intensywnym before party w stylu Slasha (whiskey jako motyw przewodni) ekipa w liczbie osób 9 zapakowała się do samochodów i ruszyła w kierunku Katowic. Po kilku przystankach mających na celu uzupełnienie płynów (bądź pozbycie się ich) dotarliśmy wreszcie w najgłośniejsze miejsce w Polsce tego wieczoru. Wejście na nasze miejsca na trybunach przebiegło nadzwyczaj sprawnie. Pod tym względem Spodek okazał się bardzo przyjazny. Być może wrażenie to spowodowane było dosyć późną godziną naszego najazdu. Kiedy zajęliśmy bowiem miejsca support właśnie kończył grać. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze rozejrzeć się po Spodku a tu już słychać pierwsze takty Ghost. Było to równoznaczne z natychmiastowym opuszczeniem naszych miejsc siedzących i udaniem się na balkon gdzie przez resztę koncertu skutecznie sprawdzaliśmy wytrzymałość naszych mięśni karku i siłę naszych głosów. Podczas tego typu koncertów masz zazwyczaj dwie opcje: siedzieć/stać w miejscu i obserwować dokładnie co dzieje się na scenie lub dać się totalnie ponieść muzyce. Jako że nasza ekipa była dość liczna i bardzo mocno nakręcona pierwsza opcja właściwie nie wchodziła w grę. Rozpoczęło się dwugodzinne szaleństwo - muzyka przechodziła przez każdy milimetr naszych ciał, gardła zdzierały resztki strun głosowych, a nieznane mi dotąd mięśnie ujawniały swoją obecność (szczególnie następnego dnia w postaci pięknych koncertowych zakwasów). Dochodziły do tego różne akrobacje, np stanie na rękach oczywiście z pomocą asekurującej ekipy. Jednym słowem Slash wyprawił nieziemską imprezę w swoim stylu i jako gospodarz zadbał o swoich gości do ostatniej minuty. Goście zresztą odwdzięczyli mu się najlepiej jak potrafili. Na płycie las rąk, ludzie noszeni na rękach, latające staniki, Myles niejednokrotnie przekrzykiwany przez tysiące gardeł śpiewających za niego tekst, a podczas Back from Cali ogromna flaga powitalna tak na wypadek, gdyby Slash nie zauważył wypełnionej po brzegi i wyprzedanej areny. Bez obaw - zdecydowanie zauważył, czemu dał wyraz w wiadomościach na Twitterze i Fb.
A teraz kilka obserwacji, które poczyniłam pomiędzy podskokami. Po pierwsze cudowna punktualność - podejrzewam że Slash jest wyczulony na tym punkcie po przygodach z Axlem. Po drugie nasz bohater nie jest wcale niemym i naburmuszonym gitarzystą - gwiazdorem. Potrafi nawiązać świetny kontakt z publiką i cały czas świetnie się bawi tym co robi. Bardzo dobrze wyważona setlista dostarczyła wszystkim spełnienia choć części pragnień (wszystkich oczywiście zadowolić się nie da). Osobiście brakowało mi trochę Bad rain i Fall to Pieces, ale reszta wynagrodziła mi to tysiąckrotnie. Usłyszenie na żywo Rocket Queen, Sweet Child O'Mine, Back from Cali, You're a Lie, Doctor Alibi itd to przeżycie nieporównywalne z żadnym innym muzycznym doświadczeniem.
Teraz minus - i to niestety bardzo duży. Nie wiem o co chodzi w tym Spodku, ale ja ledwo słyszałam wokalistę. Bardzo wsłuchiwałam się bo ubóstwiam wokal Mylesa i nadal uważam go za czołowego obecnie "śpiewaka", dlatego tym większe było moje rozgoryczenie, że tak kiepsko go słyszałam. Jeszcze gorzej było kiedy przed mikrofonem stawał Todd, którego świetne wokalne popisy mogłam dokładnie usłyszeć dopiero na filmach na youtube z koncertu. Żałuję bardzo, bo kiedy słucham Mylesa, chociażby na powyższej relacji, to nadal nie mogę wyjść z podziwu i na próżno próbuję przyłapać go na choćby najmniejszym fałszu czy zachwianiu głosu. Do tego bardzo go lubię jako człowieka. Pomimo, że go nie znam budzi on moją ogromną sympatię swoją postawą i wypowiedziami i sprawia wrażenie przesympatycznego człowieka.
Na uwagę zasługują też pomijanie ciągle Konspiratorzy. Nie wyobrażam sobie bólu mojego karku gdyby częstotliwość moich ruchów głowy była choćby zbliżona do tej prezentowanej przez Franka i Todda. Mają panowie krzepę, a Sidoris mógłby do tego wystąpić w reklamie szamponu do włosów bo jego czupryna jest przepiękna! Brent Fitz schowany cały czas za kolumbryną bębnów zaprezentował się dopiero na koniec podczas grupowego ukłonu. Przez cały koncert nie było go widać, ale zdecydowanie nie dało się go nie słyszeć!
Podsumowując, Slash, Myles i Konspiratorzy dali nam niezapomnianą lekcję prawdziwego, pełnokrwistego rocka. Wszystkim, którzy tego dnia zwagarowali powinno być na prawdę głupio:) Standardowo kieruję też gorące uściski i podziękowania dla całej koncertowej ekipy, dzięki której każdy koncert jest wypełniony nie tylko doskonałą muzyką, ale też czystą radością, zabawą i przyjaźnią. Dzięki trolle!!! Następny przystanek Heineken!

Setlista: http://www.setlist.fm/setlist/slash/2013/spodek-katowice-poland-4bdbc31e.html

Świetne zdjęcia: http://www.kararokita.pl/2013/02/slash-13-02-2013-spodek-katowice/