Friday 19 November 2010

Bo wszystko zaczęło się od Króla

Elvis rządził bezapelacyjnie. Nigdy nie mogłam jakoś do końca zrozumieć jego fenomenu, chociaż pewnie też nie starałam się aż tak bardzo. Myślałam, że dziś pomoże mi w tym film Elvis - Zanim został królem. Jakże się pomyliłam! Nie pomógł nawet mój ukochany Johnatan, powiem więcej - zawiodłam się dziś na nim. (Chwilowo nie mogę się skupić bo właśnie w moim odtwarzaczu wskoczyło Muse, a przy nich nie mogę myśleć o niczym innym jak o nich właśnie.) Nie przekonuje mnie jako Elvis, chociaż wydaje się być nieco podobny do króla. Co więcej, to już mój trzeci film z Johnatanem, w którym wciela się on w rolę muzyka. Dlatego brałam go za pewniaka, a tu tymczasem taki klops!
Pomijając już niemiłosierną długość tego filmu (2 godziny i 45 minut - tyle można wytrzymać tylko przy Ojcu Chrzestnym i Tonym Montanie!), wręcz kłują w oczy nieudolne próby udawania Elvisa na scenie i, o zgrozo!, "śpiewanie" Johnatana z playbacku. Rozumiem, że lepszy był playback niż fałszowanie, ale litości! Montażyści, dźwiękowcy, czy nie wiem kto tam jeszcze odpowiedzialny za to albo strajkowali, albo byli na kacu. Generalnie była to najsłabsza, jak dotąd, obejrzana przez mnie biografia. A szkoda, bo bohater naprawdę najwyższego kalibru, zasługujący na arcydzieło. Może jeszcze się doczeka... i on i my.
Cheers!

No comments:

Post a Comment