Saturday 20 November 2010

Loud znaczy głośno


Nie spodziewałam się, że pierwsza płyta, o której będę tu pisać będzie płytą Rihanny, ale tak się złożyło, że dziś akurat ją przesłuchałam i nasunęło mi to kilka myśli..
Zdarza mi się czasem doświadczać krótkiej refleksji nad tytułem albumu. Przy tym refleksja nadeszła szybko. Rihanna po prostu przez znaczną część płyty krzyczy i czyni to rzeczywiście loud. Być może jest to też swoiste wołanie o zauważenie jej, szczególnie na tle Gagi, przez którą przebić się ciężko. Już sama okładka straszy ogromem piekielnej czerwieni zarówno na włosach, jak i na ustach naszej krzyczącej dziewczyny z Barbadosu, choć chyba i tak mniej boję się jej w tej wersji, niż w tej z okładki Rated R (o zgrozo!). No właśnie, Rihanna zdaje się ciągle szukać pomysłu na siebie. Wyraźnie widać to zarówno w jej nieustannie zmieniających się fryzurach i garderobie, jak i w jej muzyce. Nawet słuchając tylko Loud, bez odwoływania się do jej poprzedniczek, można dostrzec pewien "chaos gatunkowy". Zaczęłam od dyskotekowego "Only Girl" (bo wpadło mi już w ucho i chciałam dać jej szansę dobrze nastrajając się na początek), zaraz potem prawie-rockowa ballada, za nią jakieś prawie-reggae, potem wreszcie typowo rihannowe R&B, którego zresztą oczekiwałam po jej płycie. Każdy to może zinterpretować jak chce...
Podsumowując, czego by nie napisać, i tak będziemy musieli wszyscy słuchać części tych piosenek w radiu bo to w końcu Rihanna. Ja prawdopodobnie nie będę wracać do tej płyty, może tylko do kawałka "Only Girl" (chyba, że będę mieć go dość tak, jak duetu z Eminemem, który bombardował mnie milion razy dziennie z każdego odbiornika jaki miałam w pobliżu).
cheers!

No comments:

Post a Comment